Foto: Jack Hamilton by Unsplash |
Wyglądam przez okno, mój mąż lata za kotem. Oho, jest akcja. Złapał go, kotu z pyska wystaje małe szare coś. Nie mysz skoro kot został złapany i szamoczą się. Dwa żelazne uściski.
Jeden trzyma ptaka, drugi kota – małpę obrzydliwą. Nie mogę się z tym pogodzić, że to bydlę, które co godzinę domaga się świeżego pokarmu do miski, tak bezczelnie wychodzi i łups wróbelka małego. Lecę. Wracam do lodówki po smakołyk, żeby kota zdezorientować. Ten zawzięcie w szczękościsku trzyma malucha, warczy przy tym na nas:
– Odczepcie się debile, to moja zdobycz.
Powąchała mięsko, chwila nieuwagi, puściła,
bidak obśliniony cały. Nie zdążył, kot go łapą trzyma jeszcze. My nad tym
kotem. Krew się nie leje, może przeżyje. Wreszcie się udało. Córkaaa! Na pomoc.
Kot zostaje na dworze ptak idzie do domu. Do pudełka. W internetach mówią, że
do pudełka z sianem. Dobra, lecę po siano, w końcu czasem się trawę kosi, coś
zostało? Zostało. Wróbel siedzi nieruchomo, cały mokry, może ma połamane
skrzydła, a może tylko się boi. Weźmy go na dwór może poleci. Dobra, trzeba
poszukać kota, wziąć do domu, zamknąć okna i drzwi. Jest. My z ptakiem w
pudełku na trawę - niech leci. Nie leci.
–Daj mu
glizdę z kompostu – mąż zaangażowany.
Dałam,
patykiem, ale potem łapą. Sytuacja wygląda tak: pudełko po butach na środku,
obok córka ma, pilnuje zawartości, która składa się z małej, mokrej szrej kulki
z oczami, czyli wróbla naszego liliputa (mówią, że coraz mniej wróbli na
świecie, to może być mazurek, a niech tam), do sieroty przyłączył się konik
polny, tak wskoczył i czeka co będzie, no i sparaliżowana ze strachu chyba,
dżdżownica rodem z kompostu. Wszyscy sztywni.
Kot patrzy na to przez okno z obrzydzeniem, jak on nas teraz nienawidzi.
- Nie, to na
nic, wracamy.Ty idź po kota, ja idę z pudłem do domu.
Zamiana się
udała. Ptak siedzi w pudełku i umiera. Wracamy do internetów. Co dalej? Pić
trzeba mu dać pipetą i zrobić dziury w pudełku, do jedzenia ziarno raczej.
Glizda leci na dwór, przez okno. Wyjmuję bidaka, o poruszył łebkiem, kark nie
złamany. Nie mamy pipety, dobra to paluchem, parę kropli na dziób, woda
niegazowana, nie powiem jakiej firmy, ale najlepsza do kawy. On chyba wyczuł bo
pije. Ufff, może nam nie umrze. Z ziarna mamy jaglankę – surową,bo już nam
zdrowe żywienie minęło, oraz siemię lniane. Sypię towar do ptaka, zamykamy
pudełko i oddalamy się po cichutku. Wraca mąż, zagląda:
- Trzeba go
otworzyć.
Otwiera pudełko
i wychodzi jakby nigdy nic. Ptak został sam w pokoju, ja w drugim. No nie
trzeba tam zajrzeć, czy nie umarł – myślę po półgodzinie. Wchodzę, patrzę,
pudełko puste ptaka nie ma. Co teraz, na pewno wlazł gdzieś tak, że jak się
poruszę to na niego wejdę, albo czymś przytrzasnę. Siadam, nie oddycham, obserwuję. Jak tygrys
polujący, albo coś takiego. O, po milionie godzin w bezruchu widzę go, szara
kulka na tle szarej sofy. Ona, ta kulka też mnie obserwuje, o, leci tuż nad
ziemią, znaczy nad panelami udającymi drewno. Wraca do pudełka. Jaki mądry to ptak.
Zaszył się za pudłem i czeka co się będzie działo. Ja też czekam na to samo.
Nie wytrzymałam pierwsza. A, sypnę mu trochę ziarn pszenicy, znaczy siemienia i
jalanki oraz otrębów orkiszowych, podpiekanych. Zobaczę co na fejsiku, no tutaj
to wieczny ruch. Słyszę kątem ucha, że okolice pudełka też żyją. Skradam się
myśląc, że bezgłośnie. Ptaszor dziobie. No skoro pije i dziobie, to może też
lata wyżej. Lepiej, żeby w domu nie latał, bo się zabije. No dobra, po raz
kolejny kot wraca do domu, a ja szamoczę sięz tym małym głupolem, złapałam,
otwieram okno. To jest twoja chwila prawdy, myślę i jednocześnie układam plan B,
bo jak nie poleci to spadnie, trzeba będzie po niego iść i znowu kot na dwór,
ptak do domu. Wczepił się pazurkami w mój palec, nogi nie złamane. Gapi się na mnie,
zamyśla się tak jakoś i nagle….jak nie poleci z całej siły.
Morał z tego
taki:jego starzy słabo się sprawdzili jako rodzice, nie przygotowali na
niespodzianki wielkiego świata, nie rób tak jak oni.
Ojej, ale jesteście fajni! <3
OdpowiedzUsuńDziękuję, a jacy utrudzeni :)
Usuń