![]() |
Photo by NordWood Themes on Unsplash |
Bim Bom, to ciocia-nieciocia, sąsiadka raczej, koleżanka
mamy. Była jedną z dwóch obcych dorosłych, które odcisnęły trwały ślad. Z czasów,
kiedy do koleżanki-sąsiadki przychodziło się bez zapowiedzi,. Przychodziło się
i czuło się jak we własnym domu. Na stół wjeżdżało co tam było akurat w domu, a
to ciasto z niedzieli, a to jajecznica. Koniecznie herbatka, chociaż zdarzały
się mocniejsze trunki. Mama z ciocią gadały, a ja przysłuchiwałam się bacznie
rozmowie dorosłych. Uczestniczyłam ze swoją małą szklaneczką kompotu. Ciocia
Bim Bom była wyjątkową osobą – zawsze w kieszeni miała coś dla dziecka – czyli mnie.
I nie były to tylko słodycze, ale także plony z działki, albo coś, co
wiedziała, że mnie ucieszy. Miała taki magiczny dom, inny niż mój, długo się
dziwiłam jak to możliwe? Na jej choince bywały prawdziwe świeczki – jak w
skansenie (nigdy nie widziałam ich w akcji, ale już sam fakt takiego urządzenia
powodował, że język ze zdziwienia wyłaził na brodę). Zawsze znalazła jakieś
unikatowe smakołyki, którymi podejmowała gościa-niegościa. Moje dzieci też
trochę zahaczyły o tę postać (to one nazwały ją ciocią Bim Bom, z racji tego,
że miała na ścianie zegar z kurantem) . Odeszła nagle i niepostrzeżenie. Kiedy
patrzę na mój okazały winobluszcz przypominam sobie te kilka patyczków
ukorzenionych, które mi przyniosła z
poleceniem natychmiastowego posadzenia. Nigdy się ze mnie nie śmiała, nie
traktowała jak powietrze, inni dorośli tak robili. Dla nich było ważne, czy
mówimy im dzień dobry, jak nie to zaraz lecieli z jęzorem do matki. Jak trzeba było pożyczyć soli – do cioci Bim
Bom leciało się jak na skrzydłach, zawsze było coś w gratisie.
Druga to też sąsiadka, ale za to jaka. Kiedy wykładam ciasto
na paterę udającą kryształ – myślę o niej. Pamiętała o moich urodzinach, imieninach, egzaminach i innych ważnych datach. W
wigilię była pierwszym gościem. Nie ważne, że to powinien być mężczyzna, kto o
tym wtedy myślał? Przychodziła z samego rana, chociaż miała pełne ręce roboty –
żeby dziecku, małej Ewuni złożyć życzenia imieninowe, z załącznikiem
oczywiście. Wtedy wolałam czekoladki, a nie taki dorosły prezent – ale dzisiaj?
Uśmiecham się do tej patery na nóżkach.
Trochę mnie przechowywała, jak nie chciałam iść do
przedszkola i nie miałam z kim zostać w domu, podsuwała same najlepsze kąski,
już to pierogi, już to pyszne drożdżowe bułeczki (kto dzisiaj takie robi?), do
historii przeszła zupa grzybowa, której zjadłam u niej cały garnek, a potem
bałam się,że pęknę. Serio.
Każdy powinien mieć takiego kogoś, kto nie jest rodzicem, a
potrafi tyle dać jako dobry dorosły, nie mówiąc o sytuacjach, gdy rodzice
szwankują i taki dorosły to jedyny ratunek dla dziecka.
Z nieco innej dziś perspektywy błąka się po głowie pytanie:
czy jesteś takim dorosłym? Czy obce dzieci cię lubią? Czy fajnie z tobą być?
Czy umiesz traktować poważnie małych ludzi? Czy masz z tego radość? Czy inni
ludzie dostali od ciebie to coś, co sprawia, że pamiętają?