Photo by Lucian Moldovan on Unsplash |
Jestem obserwatorem. Lubię przyglądać się ludziom, zwierzętom,
sytuacjom. Rozkminiam, prowadzę małe dyskusje w głowie – wszak miło porozmawiać
z kimś mądrym.
Uwielbiam śledzić czarne
ptaszory, których nikt nie lubi. Gawrony. One teraz wyjatkowo piękne. W jesiennym
słońcu mają takie połyskliwe piórka, że chciałoby się przytulić, ale co to to nie, one nie
darzą mnie zaufaniem, ani szacunkiem. Kilka lat temu jeden taki egzemplarz mnie
wręcz zaatakował znienacka.
Była zima, mróz jak
cholera, lecę na zajęcia, przez park. A tu takie ptaszysko leci, leci i będąc
nad moją głową chwycił mnie za włosy pazurami!!! Obudził mnie bardziej niż kawa, zaraz
pomyślałam o Hichcocku i zwiałam z tego miejsca czem prędzej. Tłumaczę sobie to
wyuzdanie ptasie tym, że mróz a ja bez czapki – no wiadomo znak, albo, że
Warszawa – a ja nie stąd, więc po co się baba panoszy? Niech wraca do swojej
Koziej Wólki. Wydaje mi się, że ten skunksik mały nie był cały czarny tylko
biało-czarny – co zmienia postać rzeczy i nie powoduje zmiany mojego stosunku
do gawronów. Ale to taka dygresja, o coś
innego mi chodzi. O inną obserwację.
Za moim oknem pracowym jest trawnik, grasują tam krety i
kosiarze trawników, wiec krukowate mają raj, bo zawsze coś z ziemi można
wydłubać. Słyszę kiedyś wrzask, ptasi wrzask. Wyglądam myśląc, że może kot albo
inny drapieżca chce porwać malca. Ale nie, scenka jest taka: idą dwa czarne,
jeden za drugim, domyślam się, że pierwszy to matka (lub ojciec), bo większy.
Idzie więc ta matka z dziobem przy ziemi, co jakiś czas wywleka jakąś
dżdżowniczkę, lub coś równie smakowitego i wtedy ten mniejszy kroczący za matką
– drze się jak by go ze skóry obdzierali, podbiega, próbuje wyrwać z dzioba
rodzica zdobycz. Bez skutku. Cała historia powtarza się i powtarza i powtarza. Matka
niewzruszona, ale kątem oka obserwuje tego małego krzykacza. Za sto milionowym
razem zadziałało. Odczepił się. Zanurkował w kopcu krecim i ma. Swoją i tylko
swoją gąsieniczkę, lub coś w tym stylu (np. pędraka, albo skorka?). wszyscy
szczęśliwi: matka, bo ma spokój, mały, bo już umie polować i z głodu nie umrze
jednak, no i ja, bo nie muszę słuchać wrzasków ptasich (chociaż akurat to mało
ich obchodzi).
Morał: pozwól dziecku
samemu, nie rób za niego, nie spełniaj wszystkich zachcianek, pokaż i czekaj,
nie wyręczaj, bądź blisko, cierpliwie, nie pospieszaj, bądź konsekwentna. No i
kochaj. Po prostu.
Świetny wpis! Takiego mi właśnie brakowało ostatnio :D super napisane :) powinniśmy dać dzieciom się rozwijać, a nie wyręczać je we wszystkim :)
OdpowiedzUsuńOtóż to, szkoda,że nie którzy rodzice rozumieją to inaczej
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe masz obserwacje! Chociaż czarnych ptaków nie lubię, bo to takie wredne ptaszyska. W sumie jak ludzie ;)
OdpowiedzUsuńEee tam wredne, może trochę. Ale też niegłupie, wychowawczo lepiej sobie czasem radzą niż my :)
UsuńŻeby wszytko było takie łatwe jak piszesz. Praktyka wszystko weryfikuje...
OdpowiedzUsuńNa szczęście nie jest łatwe i możemy się rozwijać, inaczej nawet palcem bym nie tknęła wielu rzeczy, bo po co?
UsuńDokładnie tak, świetna puenta. Nie wyręczajmy dzieci, bo wychowamy kaleki!
OdpowiedzUsuńOtóż to, pamiętajmy, że te kaleki będą nam starcom pomagać ;)
Usuńhehe dobry morał do tej historii ;)
OdpowiedzUsuńJakie to prawdziwe genialne w swojej prostocie ����
OdpowiedzUsuńBrawo! Też uważam, że wiele można się nauczyć od zwierząt!
Pozdrawiam!
Dzięki, coś za wysoko się władowaliśmy na tę drabinę ewolucji. Jesteśmy już przy homo wszystkowiedzący, a braki wychodzą :) Nie przypadkiem koty patrzą na nas jak na wariatów :)
Usuńsuper wpis
OdpowiedzUsuń