Foto by Gabby Orcutt on Unsplash |
To, że mam dzieci jak najbardziej uprawnia mnie do prowadzenia bloga parentingowego. Będzie nietypowy dlatego, że w odróżnieniu od większości w tej niszy moje dzieci to już stare konie. Prawie cały proces wychowawczy mam za sobą - na szczęście dla co poniektórych.
Nie będę zaprzątać sobie miejsca ciuszkami, zabaweczkami i innymi pierdółkami. Kawa na ławę. Będzie o tym co najważniejsze. O relacjach, o trudnościach, być może o bezradności. Zamierzam popatrzeć z dystansu na wszystkie moje działania, trochę ku przestrodze dla tych, którzy wchodzą dopiero w rodzicielstwo (jeśli tu trafią). Podrzucę trochę fajnej lektury, może jakiś sucharek. Poszarpię się trochę ze schematami.
Poza tym, że jestem matką zawodowo zajmuję się kryzysami, przemocą, wychowywaniem obcych dzieci i obcych rodziców. Przede wszystkim jednak uczę się. Pracując z innymi ludźmi ciągle poznaję siebie, świat, układam na nowo relacje z innymi, przyglądam się procesom rządzącym w rodzinach. Niestety mam dobrą pamięć (mój mąż twierdzi, że jak słoń, pamiętam wszystko co dla mnie było istotne – to czasem jest zabawne, ale czasem mocno doskwiera), więc pamiętam czasy, kiedy my –ludzie byliśmy społecznie dobrze rozwinięci, mieliśmy bliskich sąsiadów, odwiedzaliśmy się wzajemnie, wspieraliśmy, pomagaliśmy sobie – i dzieciaki czerpały z tego źródła. Dzisiaj oglądają świat zza szyby (domu, samochodu, albo komputera). Mają ogromne problemy z nawiązywaniem przyjaźni, e tam przyjaźni, znajomości nawet. Patrzą smutno znad komórki i boją się być sobą. To zaczyna być widoczne w szkole, bo wcześniej rodzice ogarniają maluchy od góry do dołu, stymulują do upadłego, przeglądają się w dzieciakach jak w lustrze i szybciutko korygują . Jak coś nie tak – buch małego do psychologa.
Nauczeni przez media błyskawicznie zmieniamy autorytety wychowawcze, style wychowawcze, jeszcze nie zadziałał karny jeżyk, a już szukamy czegoś w zamian, kogoś mądrzejszego od super-niani. Co tam, że dzieciak nie daje rady, już na lodówce nowe tabelki, buźki, siuśki, naklejki do zbierania i co tam jeszcze. Rozmawiamy z dziećmi naszymi, rozmawiamy i rozmawiamy. Do porzygu. Kto powiedział, że dwulatek musi wysłuchiwać tyrad na każde zadane pytanie? Objaśniamy świat nie pozwalając na doświadczenie tego świata. Dysortografia, dysleksja, ADHD – no tak już nie ma ADHD, pan się wycofał, ale my lećmy dalej. Coś musi być w zamian. Depresja dziecięca, zaburzenia uwagi. Wróć Stary Doktorze. Pewnie już nikt nie czai, że chodzi o Korczaka…
No to sobie poużywam na tym blogu, a co mi tam. Sama jestem ciekawa, co z tego wyniknie. Nie zamierzam jednak przekraczać granic przyzwoitości, nie sprzedam tajemnic moich dzieci, nie będę używać wulgaryzmów – strasznie mnie wkurza, jak czytam sobie post super mamy i co chwila pada ostre słowo, które nijak nie wynika z emocjonalnego tekstu, tak tylko rzucono, bo wolno mi.
Moje czarne dziecko to nie przypadek. Klementine mieszka w Kibeho, jest prawie niewidoma, a ja jej tylko umożliwiam codzienny posiłek poprzez tzw. adopcję serca i mam nadzieję, że wyrośnie na piękną, mądrą kobietę. Howgh.
wiesz co, po prostu pięknie:) inaczej się nie da określić słowami i trzymamy kciuki:)
OdpowiedzUsuńdzięki
UsuńWygląda na manifest.
OdpowiedzUsuńMarek
Bo to manifest jest jak cholera :)
UsuńZapowiada się nareszcie jakiś porządny i nie słodko-pierdzący blog parentingowy! Powodzenia :)
OdpowiedzUsuńDzięki, mam nadzieję,że nie skończy się zanim się naprawdę zacznie :)
Usuń