Photo by Quentin Rade on Unsplash |
Chyba nie jestem prawdziwym Polakiem, bo mój stosunek do alkoholu jest mało magiczny. Przyznaję jednak, że nie zawsze tak bywało. Jako dziecko lubiłam, nie powiem.
Ciekawa jestem, czy nadal w rodzinach stosuje się ten trik, co za moich czasów. Otóż, podczas biesiad rodzinnych, kiedy na stole panoszyła się butelka z trunkiem, dzieci niewielkie (tak około roku już pewnie, bo nieco kumate) raczyło się maczając im paluszek w kieliszku. Zwyczaj ten miał na celu spowodować okropny wstręt do napojów wyskokowych. Nie znam nikogo, kto by mi opowiedział, jak to dziecko z oburzeniem odsuwałoby się od napitku. Zawsze, ale to zawsze było odwrotnie. Ten posmak czegoś tak innego powodował, że dzieciak chciał jeszcze i jeszcze ku uciesze rodziny. Mam nadzieję, że poziom świadomości jest dziś nieco wyższy i podobne historie się nie dzieją. Znam osobiście człowieka, który jako dziecko przepadał za piwkiem. Do tego stopnia, że jak był z ojcem w sklepie i tenże przy okazji zakupów wziął z półki puszkę, to mały się darł:
- Tatoooo ! A dla mnie?
A miał ze cztery lata. Dotąd łaził za ojcem, że ten mu dawał trochę do kubeczka. Potem mu przeszło, ale jako nastolatek już miał problem z alkoholem. Nie wiem skąd przekonanie, że dziecko musi spróbować alkoholu, żeby przekonać się, że jest niedobry. To jest tak nielogiczne, że aż za beret ściska.
Siedzi rodzina, dobrze się bawią, co jakiś czas ktoś robi rundkę z butelką, wszyscy zadowoleni, zachwalają, cmokają, żartują, ba, czasem nawet śpiewają, dzieciak obserwuje, też chce. No dobra dają, dla świętego spokoju. Ma być niedobre? A dlaczego? Oni są dorośli, piją to, wiedzą co robią, trucizny by nie dali... Czemu nie dają tabletki do polizania? Czemu w gorzkich ziółkach nie umoczą paluszka? Jacy my, dorośli jesteśmy czasem kretyni i osły.
Potem, w miarę dorastania ten proceder zanikał, ale pojawiał się inny. To już pamiętam własną pamięcią. Kiedy goście wychodzili, impreza zakończona, wszyscy szli się żegnać odprowadzać, całować i w ogóle, my z siostrą tropiłyśmy co tam zostało w kieliszkach na dnie. W sumie to moja siostra bardziej z racji, że starsza, więc miała pierwszeństwo, ja zresztą gustowałam raczej w kawie. Ekstra Selekt zapewne, parzonej po turecku. Musiałam dosypać zwykle do tych nędznych resztek sporo cukru, żeby się nadawało. Ale moja siostra wiele nowych smaków poznała, z uznaniem wypowiadała się o damskich likierach typu ajer koniak. Tak, że ten.
Nikt nie wiedział wtedy o tym, że im wcześniej dziecko ma kontakt z alkoholem, tym większe ryzyko uzależnienia. Nam się udało nie zostać alkoholiczkami, może dlatego, że goście za mało zostawiali na dnie, może dlatego, że jesteśmy dziewczynami, chłopaki się szybciej uzależniają. Oprócz wielu czynników mających wpływ na rozwój choroby alkoholowej jest jeden, o którym zapominamy - wpływ środowiska. O ile jednak jasne jest, że w rodzinie patologicznej, gdzie alkoholizm występuje i widać gołym okiem, że jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, o tyle trudniej zobaczyć to zagrożenie w tak zwanej zwyczajnej rodzinie. I to jest ta magia. To jest ten flow. - Nie, u nas się nikt nie upija, nie pijemy codziennie, pijemy tylko piwo (a wszyscy wiemy, że piwo to nie alkohol).
Co widzi dziecko? Na zmartwienie mama robi sobie drinka, po ciężkim dniu tata wypija piwko, oglądając mecz więcej niż jedno. Nie ma meczu bez czteropaka, nie ma grilla bez piwa, nie ma świąt bez butelki, nie ma uroczystości rodzinnych bez alkoholu (co wyprawiają rodzice w sprawie komunii dzieci - to osobny temat), nie ma wakacji i wyjścia na plażę bez torby chłodzącej z płynami na cały dzień.
Co słyszy dziecko? Opowieści różne, np. jak to Kazik zaprosił nas na wesele, ale bezalkoholowe, to przygłupy jakieś, co my tam będziemy robić? Weź Gośka nie idziemy, wolę sobie kupić 0,75 i w domu se zrobimy wesele. Powiecie, że Włosi też piją, do obiadu, i dzieciom też dają. Tak, ale oni piją kieliszek - a my do końca butelki, zawsze. Bo się zmarnuje.
Jeszcze jedna szpila : szampan bezalkoholowy. Za cholerę nie rozumiem, po co rodzice to robią, co chcą dziecku przekazać? Że urodziny nie mogą odbyć się w towarzystwie koka koli? Musi być ten erzac czegoś, co już niedługo Kamilku będziesz mógł?
Ja też pamiętam z dzieciństwa takie akcje, kiedy z ciekawości maczałam palec w piance z piwa. Ale swojemu synkowi w życiu bym nie pozwoliła - a jakby któryś z dziadków czy wujków to zrobił to od razu bym go pożegnała. Punkt widzenia bardzo się zmienia, kiedy zostajemy rodzicami.
OdpowiedzUsuńOj zmienia się zmienia :) nawet to co jako dzieci uważaliśmy za super fajne - jako rodzice widzimy zupełnie inaczej, chociażby jedzenie słodyczy.
UsuńJa palca nie maczałam, za to jako pięciolatka wypiłam duszkiem całą szklankę z drinkiem, bo myślałam, że to oranżada...
OdpowiedzUsuńSmakowało? Chyba rodzice słabe drinki pijali. Słabe procentowo :)
Usuńpamiętam barata i jego akcje :-)
OdpowiedzUsuńPodziel się :)
UsuńTaka jest polska mentalność, którą ciężko jest zmienić.
OdpowiedzUsuńTrochę tak, a trochę brak świadomości, do dziś niektóre matki piją piwo karmi - bo wspomaga laktację :)
UsuńO mamo, naprawdę ktoś macza dziecku palec w alkoholu, żeby spróbowało? Ja od początku uczę dzieci, że alkohol jest dla dorosłych. I że generalnie nie jest zdrowy - nawet dla tych dorosłych - jeśli się go nadużywa.
OdpowiedzUsuńNaprawdę. O ile 40 lat temu było to nieświadome, to dziś powinno być piętnowane. Nie słyszałam, żeby ktoś glośno nazwał to głupotą. Na szczęście większość rodziców jest normalna. Mam nadzieję :)
UsuńU mnie było inaczej, imprez z alkoholem brak, a jak się coś pojawiało, to jakiś kieliszek wina do obiadu (kieliszek, nie butelka). szampan na sylwestra. Dzieciom nie dawno nawet powąchać. Czy to dobrze? Niby tak, ale ja na przykład w wieku 18 lat nie wiedziałam, jak działa alkohol. Serio, serio. No bo skąd? I nie miałam pojęcia, że po wypiciu większej ilości procentów człowiek się upija. I jak to odkryłam (niestety na własnej skórze) to byłam w ciężkim szoku.
OdpowiedzUsuńA co do szampana dziecięcego - tu akurat mam bardzo pozytywne wspomnienia. Był zawsze i na sylwestra i na urodziny. do tej pory, jak jest jakaś ważna okazja, a ja nie mam ochoty na alkohol, albo wiem, że będzie ktoś, kto nie pije, stawiam na stole butelkę piccolo. I od razu czuję, że to jest specjalny dzień. Owszem, mogłaby być i butelka oranżady, ale tak jest mi przyjemniej. :)